Literatura

2018
Wojciech Jagielski

Na wschód od zachodu

Doświadczyć Wielkiej Odmiany

Być może żadne inne słowo nie robi tak oszałamiającej kariery na Zachodzie, jak „oświecenie”. Odnaleźć odpowiedź ukrytą w pismach mistyków, przejść pustynię, dotrzeć do świętego miasta. A nade wszystko: przeżyć Wielką Odmianę. Kamal, jedna z bohaterek Na wschód od zachodu, pyta: dlaczego to w Indiach widzę wyraźnie swoje życie, krystalicznie czysto wiem, po co żyć, co jest ważne, a co nie, zaś po powrocie w rodzinne strony wszystko pierzcha, gubi się w natłoku codziennych obowiązków i hałasu? Wojciech Jagielski wyrusza tropem tych, którzy porzucili Zachód – hipisów „Koleżki” i „Świętego” oraz Kamal – aby dostrzec, do jakiej granicy wewnętrznej wolności doszli. I jaką ma to cenę.

„Koleżka” zafascynował się badaniem własnych odmiennych stanów świadomości i przemieszcza się pomiędzy jedną pustynią a drugą z nierozłączną fajeczką haszyszu. „Święty” uciekł od Zachodu, bo pragnął żyć własnym życiem. Dał się prowadzić drodze, tak jak nawoływali wieszczowie rewolucji kulturalnej: Bob Dylan, Jack Kerouac, Allen Ginsberg. Żyjąc na wzór mistrzów, po niemal 40 latach spędzonych w Indiach, ma poczucie duchowej pustki i bezsensu własnego życia. Kamal, a właściwie Kamila, uciekła od dwóch fakultetów, zagranicznego stypendium, rysującej się kariery dziennikarskiej, aby w indyjskich świątyniach narodzić się na nowo. Odrzuca wszystko, co ją łączyło z Warszawą, rodziną, językiem. Staje się kimś innym, nowym. Gdy jej trzynastoletni syn pyta o babcię, o odległego wujka, o całe to przedindyjskie życie, Kamal nie wie, co ma odpowiedzieć. Mówi, że nie rozumie pytania. Przecież liczy się tylko droga, czyż nie?

Jagielski nie udziela żadnych odpowiedzi. Uważnie wsłuchuje się w rwane życiowe opowieści swoich bohaterów. Wędruje z nimi przez pustynię, przesiaduje w kawiarniach. Słucha, zadaje pytania, notuje. Jednocześnie, gdzieś tam na marginesie, snuje własną opowieść, jakby duchowe poszukiwania „Świętego” czy Kamal, mimowolnie zmuszały go do podsumowania własnego życia. Byłem w tych samych miejscach, co oni, a jednak jestem inny, zauważa. Czytelnik szybko dostrzega, że reporter wojenny nie przestaje pisać o wojnie, nawet jeśli pociski nie spadają w jego bezpośrednim sąsiedztwie. Podróż po oświecenie jest bowiem tylko innym doświadczeniem wojny. Tak, jest jakiś powab, tajemnica, egzotyka wpisana w Indie, które przyciągają do siebie z niesłabnącą siłą. Jednocześnie – czego nie widać na pierwszy rzut oka – sakralna przestrzeń rozpięta pomiędzy Afganistanem, Nepalem, Pakistanem i Indiami jest ziemią, która nie zna pokoju. To obszar niesłabnących konfliktów, wielkich wojen i małych potyczek. Znacznie łatwiej o trywialną śmierć z powodu zatrucia pokarmowego lub przedawkowania narkotyków niż o doświadczenie Wielkiej Odmiany. Gdy z Indii odeszli Brytyjczycy, w ich miejsce weszli hipisi. Ze zwolnionego przez nich miejsca w Europie z chęcią skorzystali młodzi Hindusi. Młodzi, hałaśliwi, butni, cieszący się uzyskaną wolnością od rodzimych tradycji, które ich krępowały. Szybko przejęli zasady Zachodu, którymi tak bardzo pogardzały „dzieci kwiaty”. W ślad za długowłosymi włóczęgami do Indii przyszły dolary, luksus oraz wielkie rozczarowanie. Większość hipisów, która podążyła drogą jogi, wyrzeczeń, medytacji, zawróciła z niej. Oskarżyli swoich duchowych nauczycieli, że byli zwykłymi naciągaczami. Oczekiwania poszukiwaczy Wielkiej Odmiany były zbyt wielkie lub ich możliwości przyjęcia jej zbyt małe. Po kilkunastu latach po śladach hipisów nadeszły zmory Zachodu. Kokaina i heroina wyparły haszysz i marihuanę, wolna miłość uległa seksualnemu niewolnictwu, a pacyfizm został pokonany przez banalność brutalnej śmierci. To, od czego uciekali, dogoniło ich spotęgowane.

Reporter nie neguje potrzeby duchowych poszukiwań, cicho pyta jednak o ich koszty. Te międzyludzkie i te psychiczne. Trudno nie docenić pozytywnej roli jogi, tai chi czy medytacji dla współczesnego człowieka. Z drugiej strony: te same techniki doskonalenia dla jednych są pomocne, dla innych – szkodliwe, mogą prowadzić do jeszcze większego zagubienia lub obłędu. W książce Kamal ma poczucie, „że do pełnej harmonii potrzebna jest jej jeszcze jedna wędrówka, jeszcze jedno święte miejsce, może jeszcze jedno wyrzeczenie, żeby czuć się w pełni sobą, kimś, na kogo oczekiwania innych nie mają wpływu”. Jeszcze, jeszcze, jeszcze… Im więcej zdobytych „punktów wtajemniczenia”, tym Wielka Odmiana staje się coraz bardziej odległa. Nie macie własnych duchowych przewodników? – pyta hinduski profesor jednego z bohaterów.

W książce Jagielskiego wyraźnie zaznacza się motyw koła, powrotów i odejść. Nieprzerwanego ruchu. Ci, którzy odeszli, są odnalezieni. Którzy chcieli być czyści, sprowadzili zło. Jagielski, biorąc rozbrat z tematyką wojenną i pisząc o duchowej pustyni współczesnego człowieka Zachodu, nieoczekiwanie przesyła korespondencje z kolejnej wojny. Nawet tytuł w swej przekorze odsyła do zabaw z miejscem, gdzie kierunki tracą swoją oczywistość. Nieoczywistość wpisana w Na wschód od zachodu zmusza czytelnika do zupełnie innej, własnej już, podróży.

Marcin Cielecki