Aktualności

fot. Ela Lempp
26.03.2021

Pięć przypadków Stanisława Lema

Cyfry nie kłamią: przetłumaczony na 40 języków, z liczbą sprzedanych książek idącą w 30 milionów egzemplarzy, ekranizowany przez reżyserów z wszystkich stron świata – Stanisław Lem to wciąż jedna z największych gwiazd naszej literatury. Od lat należy on do najpoczytniejszych, najczęściej tłumaczonych i najbardziej znanych polskich literatów, obok Henryka Sienkiewicza, Witolda Gombrowicza, Andrzeja Sapkowskiego i Olgi Tokarczuk. Tyle wiemy: Lem wielkim poetą jest i basta.

W piętnastą rocznicę jego śmierci, która przypada dziś (27 marca), warto się zastanowić, co zostało z twórczości mistrza we współczesnym pejzażu kulturalnym i czy jego teksty dalej mają moc objaśniania świata.

Przypadek pierwszy. Biografia

Podstawowe fakty o życiorysie pisarza zdążyły już zamarznąć w kanonicznym kształcie, jak to ma miejsca z każdym śmiertelnikiem, który przechodzi ze sfery ludzi w domenę półbogów.

Słupy milowe z najważniejszymi faktami z życia Lema wyglądałyby tak:

1. Urodził się w 1921 roku we Lwowie. Jeśli istnieje coś takiego jak genius loci, Lem byłby doskonały przykładem jego wpływu na człowieka. Trudno przecenić, ile do jego książek przeciekło z klimatu tej galicyjskiej „perły wschodu”: tygla kultur, formowanego przez Polaków, Austriaków, Ukraińców, Rosjan, Niemców, Żydów, Turków, Tatarów czy Hucułów, usadowionego na styku łacińskiego Rzymu i greckiego Bizancjum. Ten barokowy koktajl przełoży się później na specyficzną melodię językową pisarza i jego miłość do neologizmów, które najzagorzalsi czytelnicy potrafią rozpoznać po jednym zdaniu.

2. Ojciec Stanisława, Samuel Lehm, był zamożnym lekarzem laryngologiem, właścicielem dwóch lwowskich kamienic. Matka, Sabina Woller, zajmowała się domem. Rodzice mieli korzenie żydowskie, co wpłynęło niewątpliwie na bogate kulturowe zaplecze pisarza. Agnieszka Gajewska, autorka pracy „Zagłada i gwiazdy. Przeszłość w prozie Stanisława Lema”, argumentuje zresztą, że wpływ kultury żydowskiej był najistotniejszy, zważywszy na kontekst II wojny światowej i późniejszych lat.

Tymczasem młody Lem kończy naukę w gimnazjum i zdaje maturę, zdobywając wcześniej tytuł „najzdolniejszego ucznia Polski południowej”. Do jego ulubionych lektur należą książki Stefana Grabińskiego, Juliusza Verne’a i Herberta G. Wellesa. Te wczesne lata opisał później w biograficznym „Wysokim Zamku”, a potem ich reminiscencje wracały w jego tekstach wielokrotnie, choć już w zakamuflowanej literacko formie. Najwyraźniejszy byłby tu chyba Hogwart z „Głosu Pana” – najdokładniejszy bodaj autoportret Lema, odbity w krzywym, brutalnie szczerym zwierciadle autokomentarza.

3. W 1939 roku wybucha wojna. W zajętym przez wojska rosyjskie Lwowie Lem dostaje się jeszcze na studia medyczne – zamiast na wymarzoną politechnikę, na którą nie przyjęto go ze względu na burżuazyjne pochodzenie, które obciążało pisarza w oczach nowych władz – ale nie ma już możliwości, by je skończył. Mimo to metaforyka biologiczna i kontekst ewolucyjny na stałe wchodzą do jego sposobu patrzenia na świat; w ten sposób będzie on później z sukcesem tłumaczył najróżniejsze procesy antropologiczne, prawa rządzące rozwojem sztucznych inteligencji czy hipotetyczne kształty obcych cywilizacji.

Kiedy ZSRR zostaje zaatakowany przez Niemcy, kończy się kilkanaście względnie spokojnych miesięcy na uczelni, a cała rodzina Lema musi się ukrywać, by nie trafić do getta. Pomagają im fałszywe papiery, pozwalające żyć po aryjskiej stronie miasta. W ten sposób Lem trafia do zakładu samochodowego, gdzie pracuje jako mechanik, spawacz, a także para się odzyskiwaniem surowców z mienia zniszczonego w trakcie wojny. Ładunki wybuchowe, jeśli takie się trafią, przekazuje anonimowym członkom podziemnego ruchu oporu. I to wówczas, jak przekonuje Gajewska, zaczynają się dla niego najważniejsze – i najtrudniejsze – lata, które uformowały go także jako twórcę.

Ukrywając swoje żydowskie korzenie, unikając nazistowskich łapanek, cały czas w realnym cieniu śmierci, Lem poznaje na własnej skórze, jak kruche bywa życie każdego „bladawca”, „ohydka szaleja”, którego podatne na zniszczenia ciało stworzone jest nie z pięknej stali, a zwykłego, nietrwałego białka. Oto po likwidacji więzienia na Brygidkach przez wycofującą się z miasta NKWD, gdy Niemcy wchodzą do Lwowa, wraz z innymi Żydami przyszły pisarz zmuszony jest do wynoszenia zmasakrowanych, rozkładających się zwłok z podziemi kompleksu. Do tego, cudem – to znaczy przypadkiem – Lem unika śmierci w ulicznej łapance. Dokładnie opisana scena z tego zajścia wróci w zbeletryzowanej formie w „Szpitalu Przemienienia” albo w historii Rappaporta z „Głosu Pana”. Ale, jak przekonuje Gajewska, trauma ta tak naprawdę nie opuściła Lema nigdy –echo tych dramatów wracało później w jego książkach jeszcze wielokrotnie, tyle że w pozornie neutralnych obrazach. Czym innym jak nie przetworzonym wspomnieniem z tych zajść miałyby być figury „kosmicznych robinsonów” z „Edenu” – jedynych światków obcoplanetarnej zagłady – opisane tam cmentarzyska dubletów czy wysypiska zniszczonych robotów w „Powrocie z gwiazd”?

4. Po wojnie, wraz z ocalałą najbliższą rodziną, Lemowie w ramach akcji repatriacyjnej wyjeżdżają do Krakowa. Dla Stanisława zaczyna się nowe życie. Żeby wspomóc rodzinę, chce najpierw wykorzystać doświadczenie z warsztatu i zatrudnić się jako spawacz, lecz kategoryczne sprzeciwia się temu ojciec. Lem wraca na studia medyczne i choć nie kończy ich dyplomem – żeby z miejsca nie trafić do wojska, do którego brano wszystkich absolwentów – nie przeszkadza mu to odbyć praktyk położniczych i asystować przy odbieraniu porodów. Groteska fizjologii sprowadzonej do śliskiej mechaniki mięsa wraz z romantyzmem pokonanym przez biologiczne absurdy prokreacji odtąd na stałe zagoszczą w jego prozie.

Dwudziestopięcioletni Stanisław zaczyna publikować wiersze, a tuż potem pierwsze opowiadania, najpierw o tematyce okupacyjnej. „Człowiek z Marsa” – który w odcinkach ukazuje się na łamach „Nowego Świata Przygód” – to już jednak regularna fantastycznonaukowa historia badań nad przybyszem z tytułowej planety, w której pojawia się towarzysząca później Lemowi przez całą twórczość wątpliwość, czy Kontakt między Obcymi jest w ogóle możliwy. W ten sposób pisarz wkracza na ścieżkę, która po latach doprowadzi go do „Solaris”, „Cyberiady” czy „Summy technologicznej”, statusu erudyty-ekscentryka i pozycji międzynarodowej literackiej gwiazdy.

5. Stanisław Herman Lem umiera 27 III 2006 roku. Do szpitala trafia z objawami niewydolności nerek i zapaleniem płuc, ale problemy ze zdrowiem ciągnęły się już od dłuższego czasu. Był cukrzykiem, który nie stronił od słodyczy, nawet mimo kategorycznego zakazu lekarzy. Palił też jak smok, co z tego, że mentole. Stanisławie martwy kukło twego ciała/ Co żeś taki umysł przez życie chowała/ Płoń teraz cierpliwie w ognistej kąpieli/ Drugiego takiego już nie będziem mieli – żegnał Lema po latach zespół Homo Twist, w utworze „Lema pamięci kosmiczny pogrzeb”, a pisarz został skremowany i spoczął w Krakowie. Czas umierać nastał – umieraj więc, trwogo/ Żadne cię mury zatrzymać nie mogą/ Niczego szpital w tobie nie przemieni/ Boś planetą na niebie z księżycami swemi.

I tylko nie chce się wierzyć, że w zasadzie cały jego życiorys rozpięty jest na linii Lwów–Kraków–Wiedeń, to znaczy trzech miast, w których Lem żył przed wojną, po wojnie, a potem po emigracji z Polski w okresie stanu wojennego. W drugiej połowie XX musiał przekroczyć w tej peregrynacji granice trzech państw – kilka lat przed jego narodzinami wszystkie trzy miasta leżały w granicach jednej monarchii.

Przypadek drugi. Science fiction

Pierwsza regularna powieść, którą pisze Lem, nie jest jednak fantastyczna. To „Szpital przemienienia” z 1948 roku, w którym pisarz zebrał swoje drugowojenne doświadczenia i traumy. Jej akcja rozgrywa się w szpitalu dla osób z chorobami psychicznymi, który zostaje zlikwidowany przez Niemców. Rzecz jednak nie przeszła sita cenzury, która wymagała, żeby przed drukiem dopisać do niej dwa kolejne tomy, pokazujące świetlaną komunistyczną przyszłość bohaterów. Czekając na decyzję cenzury, Lem trafił do Konwersatorium Naukoznawczego Asystentów Uniwersytetu Jagiellońskiego, gdzie miał dostęp do najnowszej literatury naukowej z całego świata, a na nartach w ukochanym Zakopanym spotkał prezesa Spółdzielni Wydawniczej „Czytelnik”. Wszystko to, oczywiście, znów kompletnym przypadkiem. Nowo poznany decydent żalił się na stoku, że w Polsce Ludowej nie pisze się fantastyki. Reszta jest historią.

W efekcie powstali „Astronauci” (1951) – historia międzynarodowej wyprawy badawczej na Wenus, zniszczoną nieznanym kataklizmem – książka okazała się bestsellerem, a Lem na serio zabrał się za pisanie science fiction. W latach 50. opublikował jeszcze „Obłok Magellana”, pierwsze teksty zebrane później w „Dziennikach gwiazdowych”, dyskursywne „Dialogi” – prekursorskie i oszałamiające rozległością tematyki nawet dziś, po ponad 60 latach – „Śledztwo” czy „Eden”.

Złoty wiek lemowski nastał jednak dopiero w kolejnej dekadzie, gdy pisarz ugruntował swoją pozycję i złapał właściwy ton. To wówczas pojawiły się i właściwie wybrzmiały żelazne dla niego motywy, do głosu doszły archetypiczne postaci, zaczęła się rozkręcać charakterystyczna dla pisarza spirala pesymizmu maskowana charakterystycznym humorem. Lem czytał hurtowo wszystko, co wpadło mu w ręce, i pisał bez wytchnienia jak rozpędzona sztuczna inteligencja. To wówczas powstały m.in. „Pamiętnik znaleziony w wannie”, „Powrót z gwiazd”, „Solaris”, „Niezwyciężony”, „Bajki robotów” i „Cyberiada”, „Głos Pana”, „Opowieści o pilocie Pirxie”, monumentalna „Summa Technologiae”… W dziesięć lat Lem opublikował więcej niż niejeden uznany pisarz przez całe życie, do tego wszystko to były książki godne najwyższej uwagi.

W kolejnej dekadzie pisarz nie wytracił impetu, za to coraz wyraźniej było mu nie po drodze z klasyczną beletrystyką, opartą na snuciu fabuły i kreowaniu fikcyjnych bohaterów. Coraz bardziej uwierała go też łatka „autora science fiction”, co z tego, że jednego z najwybitniejszych; jego ambicje sięgały dalej. Swoje rozczarowanie całą konwencją wyraził w dwutomowej „Fantastyce i futurologii” (1970), w której rozłożył na czynniki pierwsze współczesną mu science fiction, nie pozostawiając na niej suchej nitki. Pod pręgierz bezlitosnej chłosty trafiła w zasadzie cała ówczesna śmietanka zachodnich twórców SF, którym Lem zarzucał m.in. wtórność, brak ambicji, niedostatki logiczne w kreowanych światach. Wśród wyjątków, o których wyrażał się z uznaniem, znalazła się jedynie garstka pisarzy, m.in. Olaf Stapledon, Philip K. Dick, Ursula Le Guin czy bracia Strugaccy.

Sam Lem wydaje w tym czasie „Doskonałą próżnię”, „Wielkość urojoną” – zbiory z brawurowymi fikcyjnymi recenzjami i wstępami do nieistniejących książek – „Kongres futurologiczny” czy „Katar”. Powstające teksty są coraz bardziej przechylone w stronę eseistyki, wyjściowa sytuacja fabularna to głównie pretekst, żeby snuć rozważania na temat kosmicznych szans i zagrożeń ludzkości, natury nauki czy ewolucji cywilizacji. Zwieńczeniem tej tendencji będą „Golem IV”, „Wizja lokalna”, „Fiasko” oraz „Pokój na ziemi”, książki opublikowane już w latach 80., w większości na emigracji w Wiedniu.

Przypadek trzeci. Filozofia

Agnieszka Gajewska argumentuje, że Lem szukał schronienie przed grozą życia w literaturze, a przed powojenną traumą uciekł w gwiazdy. Myślę wszakże, że jego tarczą było jeszcze coś innego. Literatura dla Lema była przede wszystkim językiem, którym mógł wyrazić swoje intuicje albo trapiące go wątpliwości. Prawdziwym schronieniem okazała się filozofia, to znaczy sposób, w jaki myślał świat.

Pisarz należy w tym względzie do filozofów-racjonalistów, empirystów spowinowaconych z Arystotelesem i jego intelektualnymi spadkobiercami. Poszczególne elementy Lemowskiego „systemu” da się rekonstruować w zasadzie z wszystkich jego tekstów – pozornie tak różnych jak „Niezwyciężony”, „Cyberiada” czy „Biblioteka XXI wieku” – niemniej ich główny zrąb został wyłożony wprost w trzech głównych dziełach: „Dialogach”, „Summa Technologiae” i „Filozofii przypadku”. Z lektury tych prac wyłaniają się główne obszary, którymi zajmował się Lem-filozof.

Są to:

1. Ewolucja w swojej odmianie biologicznej, technologicznej i kulturowej;

2. Filozofia nauki;

3. Filozofia umysłu, świadomości i jej przełożenie na kwestię „sztucznej inteligencji”;

4. Opozycja między determinizmem i interdeterminizmem, losowością lub jej brakiem w każdym obserwowanym procesie;

5. Antropologia, etyka poddana presji nowych odkryć i metafizyczny problem zła;

6. Problematyka języka, jego związków ze światem i teoria literatury.

Ich punktem wspólnym wydaje się metoda analityczna Lema – który zjawiska z zakresu szeroko rozumianej humanistyki starał się tłumaczyć językiem nauk przyrodniczych, co częstokroć doprowadzało go do nieoczywistych wniosków i konstatacji. Formalna admiracja nauki przez pisarza nie oznaczała zresztą, że nie widział on także związanych z nią zagrożeń i ograniczeń. Z jednej bowiem strony żył wszak w epoce wielkiego technologicznego skoku po drugiej wojnie światowej, jednego z największych takich przyspieszeń w całej historii ludzkości, a z drugiej – ta sama nauka, która wydawała się najlepszym remedium na problem przeludnienia, kryzys energetyczny czy polityczny klincz między Wschodem i Zachodem w okresie zimnej wojny, pokazała już swą niszczycielską moc w tragedii Hiroszimy i Nagasaki.

Lem miał świadomość tej ambiwalencji, nie widział jednak żadnej innej siły, która byłaby zdolna ocalić człowieka i tworzoną przez niego cywilizację. Zwłaszcza jeśli podstawową przeciwnością, z jaką musiał się mierzyć w tym dziele, był kosmiczny Przypadek, najbliższy krewny entropii podniesiony przez Lema do rangi głównej zasady wszechświata. Pisarz poświecił mu całą „Filozofię przypadku”, w której przemyślenia o mechanizmach literackiej popularności są tylko punktem wyjścia do zawiłych rozważań na dużo szerszy temat. Meandrujące w labiryntach dygresji i specyficznego żargonu tomiszcze to w zasadzie świadectwo heroicznej porażki – jak bowiem logicznie okiełznać proces z definicji wymykający się wszelkim żelaznym wynikaniom? Na szczęście to samo zdołał Lem powiedzieć w dużo krótszym „De impossibilitate vitae” – recenzji nieistniejącej książki Cezarego Kouski, pomieszczonej w zbiorze „Doskonała próżnia”. Wynika z niej, że każde zajście w kosmosie jest skrajnie nieprawdopodobne – a jednak rzeczywistość cały czas istnieje na przekór tym wszystkim piętrzącym się geometrycznie niemożliwościom. Oto kolejny Lemowski paradoks: pisarz, zadeklarowany ateista, miał jednocześnie wielką zdolność do wyszukiwania nieledwie metafizycznych kontekstów wszystkich problemów, którymi się zajmował, włącznie z tak wydawałoby się mało uduchowioną dziedziną jak statystyka.

Przypadek czwarty. Futurologia

Gdy jakiś pisarz science fiction cierpiał na deficyt uznania, a nie zdołał wymóc na otoczeniu, by brało go za poważnego myśliciela, krakowskim targiem godził się na miano futurologa. Podobnie było z Lemem – przynajmniej do czasu, gdy obśmiał także futurologię i obnażył wszelkie tkwiące w niej uproszczenia, błędy poznawcze i nieusuwalne sprzeczności. Jedna z nich, za to kluczowa, oparta jest na mechanizmie samospełniającej się przepowiedni: jeśli bowiem prognozujący właściwie przewiduje przyszłość, to czy w takim razie także jej nie zmienia? To z miejsca unieważnia jego pierwotną prognozę.

Niemniej i w tej kruchej dziedzinie Lem zdołał przewidzieć:

…e-booki i audiobooki. W „Powrocie z gwiazd” (1961) bohater relacjonuje: „Całe popołudnie spędziłem w księgarni. Nie było w niej książek. Nie drukowano ich już od pół wieku bez mała. A tak się na nie cieszyłem, po mikrofilmach, z których składała się biblioteka Prometeusza. Nic z tego. Nie można już było szperać po półkach, ważyć w ręce tomów, czuć ich ciężaru, zapowiadającego rozmiar lektury. Księgarnia przypominała raczej elektronowe laboratorium. Książki to były kryształki z utrwaloną treścią. (…) Publiczność wolała lektany – czytały głośno, można je było nastawiać na dowolny rodzaj głosu, tempo i modulację”.

…wirtualną rzeczywistość w szóstym rozdziale „Summy technologicznej” (1964) opisaną jako słynna „fantomatyka”. „Problem, który nas czeka, brzmi: jak stwarzać rzeczywistości dla bytujących w nich istot rozumnych, w żaden sposób nieodróżnialne od normalnej rzeczywistości, ale podległe odmiennym niż ona prawom? Wstępem niejako do tego zadania jest skromniejsze, od którego zaczniemy. Czy można – spytamy – stworzyć rzeczywistość sztuczną, zupełnie do naturalnej podobną, ale nie dającą się niczym od niej odróżnić? Temat pierwszy – to stwarzanie światów; drugi – złudzeń. Ale złudzeń doskonałych. Nie wiem zresztą, czy można je nazwać tylko złudzeniami. Proszę osądzić. Gałąź badana zwać się będzie fantomatyką — jest ona przedprożem właściwej inżynierii kreacyjnej”.

…wyszukiwarkę. „Trion może magazynować nie tylko obrazy świetlne, sprowadzone do zmian jego struktury krystalicznej, a więc podobizny stronic książkowych, nie tylko wszelkiego rodzaju fotografie, mapy, obrazy, wykresy czy tablice, jednym słowem wszystko, co można przedstawić w sposób dostępny odczytaniu wzrokiem. Trion może magazynować równie łatwo dźwięki, a więc głos ludzki, jak i muzykę, istnieje też metoda zapisu woni”. To fragment z „Obłoku Magellana”, książki wydanej w połowie lat 50., w środku najgłębszej stalinowskiej nocy… Tam też pojawił się przepis na drukarkę 3D: „Wreszcie trion może zawierać zapis recepty produkcyjnej. Połączony z nim drogą radiową automat wykonuje potrzebny odbiorcy przedmiot i w taki sposób mogą zostać zaspokojone nawet najwymyślniejsze zachcianki fantastów pragnących mieć meble w stylu starożytnym czy najniezwyklejsze odzienie, trudno bowiem rozsyłać we wszystkie części Ziemi niewyobrażalną różnorodność dóbr, jakich może ktoś z rzadka zapragnąć”.

…samolubny gen. Równolegle do Richarda Dawkinsa i niezależnie od niego, Lem wyartykułował intuicje, że z perspektywy ewolucji człowiek to tylko „opakowanie dla genów”; hardware, który ma przekazać software. W wykładzie Golema XIV „O ewolucji” pisał: „Cokolwiek jest ustrojem, ma służyć, przekazując kod, a więcej nic. Toteż selekcja i dobór naturalny na tym zadaniu skupiają się wyłącznie – nic im do idei jakowegoś postępu! Użyłem złego obrazu, nie budowlami są ustroje, lecz właśnie rusztowaniami tylko, więc właśnie wszelka prowizoryczność to stan właściwy, skoro wystarczający. Kod podaj dalej, a będziesz chwilę żył”.

…uczenie maszynowe. Znowu wracamy do „Summy technologicznej”. W rozdziale „Stwarzanie światów” pojawia się teza o metodach hodowli informacji, które co do zasady przypominają deep learning stosowany obecnie przy szkoleniu Sztucznych Inteligencji. W jego trakcie ludzcy inżynierowie dostarczają maszynom tylko zbioru informacji i zakreślają warunki brzegowe obróbki owego zbioru, a to, co ostatecznie otrzymują wynika już z pracy, jaką wykonają same maszyny. W ten sposób – przekonywał przed laty Lem – będzie można kiedyś uzyskiwać twierdzenia i wynalazki dosłownie nie-do-pomyślenia przez ludzi (gdyż wygenerowane przecz czarną skrzynkę inteligencji nieczłowieczych). A z drugiej strony – dodatkowej wagi nabierze fakt, kto będzie odsiewał to ziarno od plew, dzielił informacje na te istotne (prawdziwe), i te, które stanowią tylko biały szum (to znaczy nie mają potwierdzenia w świecie, nie opisują nic, co istniej naprawdę). Słowem, już w latach 60. zeszłego stulecia pisarz po raz pierwszy przestrzegał przed zalewem informacji, którego niechybnym efektem będzie dewaluacja wiedzy i podkopanie zaufania do nauki jako takiej.

Przypadek piąty. Lube czasy

Lem przeczuwał ten paradoks najwyraźniej pod koniec życia, kiedy już zaznajomił się z Internetem, ale to, co ujrzał, delikatnie mówiąc, wcale mu się nie spodobało. Dziś sytuacja wygląda jeszcze poważniej: rzeczywistość zapętliła się uroborosowo w ten sposób, że za teorie spiskowe uchodzą nawet tezy, na których poparcie istnieją dowody naukowe zbierane w zgodzie z Popperowską metodologią nauk ścisłych… Jak w takim świecie odróżnić prawdę od postprawdy? Chciałoby się zapewnić, że sumienna lektura książek mistrza pozwoli wyostrzyć narzędzia do wykonania takiej intelektualnej pracy – ale czy rzeczywiście?

Pytanie o to, co przetrwało z twórczości Lema, co jest w niej wciąż aktualne, a co być może będzie aktualne w przyszłości, zakłada milczące założenie, że przetrwa świat, który stworzył pisarza i jego książki. A to wcale nie jest takie oczywiste. Lem wszak – posiłkuję się tu rozpoznaniami Jacka Dukaja z eseju „Po piśmie” – pisał w apogeum epoki pisma, której esencję miałoby stanowić myślenie dyskursywne, oparte na dyskutowaniu abstrakcyjnych idei i chłodnej analizie argumentów. Tymczasem dziś – na dopalaczach z nowoczesnych technologii – stanęliśmy na progu epoki postpiśmiennej, której znakiem rozpoznawczym są szybko zmieniające się emocje, a nie długie, wymagające namysłu i finezji łańcuchy rozumowania. Sztuka na nowe czasy operuje przede wszystkim obrazem i bazuje głównie na dramatach wyrazistych bohaterów oraz spektakularnych zwrotach fabularnych, a nie na ścierających się intelektualnych paradoksach, teoretycznych problemach i wykręcających umysł brawurowych wnioskowaniach. Tym samym również science fiction z dziedziny literatury przeniosła się na ekrany, gdzie bardziej od oryginalności idei liczą się olśniewające efekty specjalne.

Niespodziewanie jednak książki Lema – przez swoje retrofuturystyczne scenografie i oryginalne fabuły, które unikają większości popkulturowych schematów – okazują się atrakcyjne i na progu tej nowej epoki; może więc wciąż jest dla nich nadzieja? Myślę przede wszystkim o takich udanych adaptacjach prozy Lema, jak komiksowy „Niezwyciężony” Rafała Mikołajczyka, czy o intrygująco zapowiadającej się grze wideo przygotowywanej przez krakowskie Starward Industries, opartej także na historii Rohana i jego wyprawy na Regis III. Co będzie kolejne, serial na podstawie „Opowieści o pilocie Pirxie”? Oglądałbym, nawet jeśli prawdziwy dramat takiego Terminusa rozgrywa się obok tego, co da się opowiedzieć samymi obrazami.

Z drugiej strony, uniwersalność utworów można oceniać po tym, czy w nowym kontekście historycznym ujawniają się nowe znaczenia i sposoby ich odczytania. Tym samym zyskuje obecnie zwłaszcza „Pamiętnik znaleziony w wannie” – kiedyś postrzegany głównie jako satyra na wszechobecną biurokrację i komentarz do zimnej wojny, a dziś coraz bardziej kojarzący się z błyskotliwą analizą działania wielkich korporacji, władzy odpodmiotowionych procedur czy „rządów algorytmów”, w których czynnik ludzki jest tylko kolejną, mało istotną zmienną.

Podobnie nowych kontekstów nabiera „Powrót z gwiazd”. W powieści zostaje opisana betryzacja (eliminacja negatywnych instynktów) i konflikt między powracającymi z kosmicznej wyprawy weteranami a społecznością zastaną na Ziemi, podporządkowaną idei biowładzy, niechętną zbędnemu ryzyku, skoncentrowaną przede wszystkim na zapewnieniu fizycznego bezpieczeństwa każdej jednostce i potępiającą atawizmy, zwłaszcza te, które wygnały ludzkość na poniewierkę w gwiazdy. Czytany po roku 2020 „Kongres Futurologiczny” również nabiera aktualnych znaczeń – jako z jednej strony historia farmaceutycznej dystopii, a z drugiej wiwisekcja społeczeństwa kontrolowanego za pomocą teorii spiskowych i deep fakes. Wyszukiwanie podobnych aktualizacji w wydawałoby się już znanych książkach Lema stanowi dziś kolejny z impulsów, żeby sięgnąć po nie ponownie i samemu oddać się podobnym literackim kalamburom.

Tym, co we wszystkich tekstach Lema wydaje się jednak najcenniejsze, jest płynąca z nich lekcja rozumowania. „Summa technologiae” może miejscami razić trącącą myszką technologią użytą w przykładach – ale przecież to nie unieważnia piękna, precyzji i rozmachu wyłożonego tam wnioskowania. Szerokość horyzontów, przenikliwość sądów, superlogiczne ciągi kazuistyczne… Pisarz wciąż wydaje się niedoścignionym mistrzem i najlepszym nauczycielem „uczciwego myślenia”, które warto pielęgnować zwłaszcza w czasach, które zdają się coraz mniej cenić naukę i racjonalizm. Przypadek? Lem powiedziałby zapewne, że istnieją tylko przypadki – które układają się w czytelne znaki.

- Michał Cetnarowski