Aktualności
Nocny Stolik #90. Andrzej Sapkowski: książki mnie ukształtowały i sprawiły, że sam zacząłem pisać
Andrzej Sapkowski opowiada o książkach, które w ostatnim czasie zrobiły na nim wrażenie, o tym, jak to się stało, że został pisarzem, mówi o rehabilitacji fantastyki, a także wyjaśnia, dlaczego gatunkowi fantasy przypięto „uwłaszczającą łatkę eskapizmu”.
Marlon James napisał o Neilu Gaimanie: „Podobnie jak Borges pisze o rzeczach tak, jakby już się wydarzyły, opisuje światy, jakbyśmy już w nich żyli, i dzieli się z nami historiami, jakby przekazywał wyłącznie prawdę, na którą przypadkiem natrafił”. Dla mnie tym jest eskapizm – czytanie pańskich książek i opowiadań sprawia, że czuję się, jakbym żył w pańskim świecie. Czym jest dla pana eskapizm?
Rozumiem, że mówimy o literaturze, nie o psychiatrii. A w literaturze mówi się krótko: eskapizm to ucieczka w świat literackiej fikcji, kropka. Najpowszechniejsze jest wszelako rozumienie słowa „ucieczka" jako coś wstydliwego i godnego pogardy – jak tchórzliwa ucieczka z pola walki, ucieczka od obowiązków czy ucieczka od normalnego życia wreszcie.
Tymczasem łaciński źródłosłów excappare oznacza dosłownie zdjęcie płaszcza, w przenośni zaś uwolnienie, oswobodzenie od czegoś, co przeszkadza i ciąży. Język polski zna też inną ucieczkę – „ucieczkę grzesznych" z modlitwy loretańskiej, rozumianą jako ratunek, azyl. Trochę lepiej, nieprawdaż?
Każda bez wyjątku lektura fabularna to ucieczka w fikcję. Książka tworzy własną fikcyjną rzeczywistość, nie ma znaczenia, czy jest to rzeczywistość Bilbo Bagginsa, pana Wokulskiego czy hrabiego Monte Christo. A jeśli czytelnik się w nią pogrąża, to nie jest to dezercja ani ucieczka od życia, ale owo excappare – zdjęcie płaszcza, powłoki, jaką jest brak wyobraźni. Loretański azyl. Jak ujął to Tolkien: jeśli świat fikcji to ucieczka, to bynajmniej nie w sensie tchórzliwej dezercji od rzeczywistości, lecz ucieczka z ciemnego lochu, w którym nas brak wyobraźni więzi.
W jednym z wywiadów powiedział pan, że gatunkowi fantasy przypięto „uwłaczającą łatkę eskapizmu”. Jak pan myśli, z czego to wynika?
Łatkę przypięli oczywiście ci, co gatunkiem gardzili. Usiłowali przekonywać, że czytelnik fantasy święcie wierzy w to, o czym czyta, to jest w elfy, smoki i czary, że w domu na podłodze ma pentagram i świece z czarnego wosku, a na fantastyczne konwenty jeździ przebrany za Gandalfa. Względnie że czytelnik fantasy to wieczny chłopiec, życiowo niezaradny i lękający się płci przeciwnej odludek i w ogóle świr. Rzeczywistość takiego osobnika przeraża, musi więc szukać ucieczki w książkach fantasy, grach role playing i japońskich animacjach. Ucieczka, tchórzliwa dezercja od wszystkiego – czyli eskapizm właśnie, ten najgorzej rozumiany, w czystej postaci.
Mało tego, lektura fantasy nie dość, że przyciąga świrów i odmieńców – ona ich tworzy. Pod wpływem fiksacji na fantasy najzdrowszy psychicznie i fizycznie osobnik zeświruje jak amen w pacierzu. Fantasy prędzej czy później namiesza mu w głowie, każe odciąć się od świata, uwierzyć w zaświaty, w smoki, czary i przebierać się za Sailor Moon.
Smutkiem napawa, iż niektórzy z autorów powyższych uwłaczających fantasy dyrdymałów naprawdę w nie wierzyli. I wierzą. Ale cóż, jak to mówią: beauty is in the eye of the beholder.
Niewykluczone, że ze względu na wojnę w Ukrainie i kryzys ekonomiczny sporo osób potrzebuje ucieczki w świat fantazji, ale czyż literatura fantasy nie stawia nas czasem twarzą w twarz z tym, czego się lękamy?
Ursula Le Guin, mocno posiłkując się Jungiem, określiła fantastyczne archetypy w fantasy jako dzikie i niebezpieczne pustkowia, podróż przez które może nas odmienić. Obnażyć ukryte w podświadomości lęki. Podkreśliłbym: nasze lęki.
Lektura fantasy lęków nam nie przysporzy, może jedynie wyjawić te, które drzemią w nas samych.
Marlon James przywołał też słowa Toni Morrison o Tołstoju, który „nie mógł mieć pojęcia, iż tak naprawdę pisał dla ciemnoskórej dziewczyny z Lorraine w stanie Ohio”. Dla kogo pisał pan cykl o Wiedźminie?
Kogoś tu chyba poniosło. Tołstoj z całą pewnością nie pisał dla ciemnoskórej dziewczyny z Lorraine w stanie Ohio. Jeśli w ogóle założyć, że miał jakiś pisarski target, to raczej były nim dojrzałe damy z Petersburga. Można natomiast przyjąć, że Tołstoj nie przypuszczał, iż jego dzieło trafi do dziewczyny z Ohio. Ani do chaty Wuja Toma. Ani do biblioteki kołchozu w Małej Kakowce. Z tym i owszem, mógłbym się zgodzić. A co ze mną, Pan pyta? Ano, ze mną było podobnie jak z Tołstojem.
Czego dowiaduje się pan o swoich książkach i opowiadaniach w czasie spotkań z zagranicznych czytelnikami?
Mojej własnej wiedzy o własnych książkach czytelnicy – czy to krajowi, czy zagraniczni – nie są w stanie ani wzbogacić, ani uszczuplić. Na spotkaniach z czytelnikami można natomiast dowiedzieć się wiele o czytelnikach właśnie. Tylko po co komu ta wiedza? Terry Pratchett powiedział kiedyś, że tylko niemądry pisarz nie słucha swoich fanów, ale tylko niemądry pisarz robi to, czego oni chcą. Moim skromnym zdaniem rację miał Pratchett tylko w połowie.
Jakie czytane przez pana książki przyczyniły się do tego, że sam zapragnął pan zostać pisarzem?
Było ich zbyt wiele, bym był w stanie sporządzić listę. Zagorzałym czytelnikiem byłem od małego, pierwsze książki – pamiętam je – ojciec czytał mi, gdy sam czytać jeszcze nie umiałem. Książki mnie ukształtowały, tak, niewątpliwie, i książki sprawiły, że sam zacząłem pisać. Ale konkretnych tytułów nazwać nie zdołam.
Vladimir Nabokov twierdził, że książek nie można przeczytać, że można je tylko przeczytać wielokrotnie, a „dobry czytelnik, czytelnik wielki, aktywny i twórczy, to czytelnik wielokrotny”. Czy faktycznie książki należy czytać wielokrotnie?
Są, to pewne, książki do których się wraca i do których by się wracać chciało – a to dlatego, że są tak dobre. Są też takie, które może aż tak dobre nie są, ale niosą jakiś ładunek emocjonalny, budzą nostalgię. Zresztą, to są sprawy indywidualne. Każdemu swoje, de gustibus i tak dalej. A tak nawiasem, w przytoczonym twierdzeniu Nabokowa, by je dobrze zrozumieć, należy zamienić „książek” na „moich książek”.
Co ostatnio pan przeczytał i jakie są pańskie wrażenia z tych lektur?
Może nie tak ostatnio i wymienię tylko te z wielu, które szczególnie dobrze się czytały: Eoin Colfer Highfire, Suzanne Collins, The Ballad Of Songbirds And Snakes. Stephen King, Billy Summers. Holly Black, Book of Night. Stephen King, Fairy Tale, Robert Harris Act of Oblivion. R. F. Kuang: Babel. Peng Shepherd, The Cartographers. Wrażenia? Wszystkie są dobrze napisane, czyta się jednym tchem. A o to wszak idzie, n’est-ce-pas?
Czy o którejś z przeczytanych przez pana w ostatnich latach książek może pan powiedzieć, że to arcydzieło albo że pana olśniła?
Madeline Miller, Circe. V. E. Schwab, The Invisible Life of Addie LaRue. Hervé Le Tellier, L’Anomalie.
Co Pana w nich olśniło?
Zaraz olśniło. Dobrze napisane i tyle. Aż tyle.
Michel Houellebecq napisał w eseju o Lovecrafcie: „kto kocha życie, nie czyta. Nie chodzi też zresztą do kina. Cokolwiek by o tym mówić, dostęp do świata artystycznego jest w mniejszym czy większym stopniu zarezerwowany dla tych, którzy mają tego wszystkiego trochę dość”. Czy podziela pan tę eksapistyczną opinię francuskiego pisarza czy niekoniecznie?
Szczerze powiedziawszy to mało opinii Houellebecqa podzielam. Zaryzykowałbym stwierdzenie że – ze znanych mi – żadnej. Ze szczególnym uwzględnieniem tej przytoczonej.
Zdaniem Olgi Tokarczuk fantastyka powinna walczyć o swoje i zniwelować niesłuszne uprzedzenia, chociażby ze strony osób, które uważają fantastykę za coś zmyślonego, a przez to niepełnowartościowego. Jak zniwelować te uprzedzenia, o ile to w ogóle możliwe?
Uprzedzenia – i ich wyższa forma, tzw. ubzdury – mają to do siebie, że walczyć z nimi nijak. I dyskutować nijak, bo występuje zjawisko głuchoty na argumenty.
Znamy to choćby z życia politycznego, z telewizji. Co zaś do fantastyki, to wystarczyło zdać się na czas. Jeszcze nie tak dawno gatunek był w zupełnej pogardzie i poważnym znawcom literatury nie wypadało wręcz o nim napomykać. Jeszcze nie tak dawno tzw. krytycy zżymali się na Oscary przyznane Władcy Pierścieni. I na nominację do Nike przyznaną mnie. Dziś już nikt nie nazwie Ursuli Le Guin, Margaret Atwood, Stephena Kinga czy Neila Gaimana autorami niszowymi i zbłaźni się krytyk, który pominąłby Grę o tron na liście seriali wszech czasów. A Radek Rak dostał Nike. A Tokarczuk jeszcze Bookera i Nobla. Nie trzeba było długo czekać.
Dla podsumowania: jeszcze niedawno odzywka: „Ja fantastyki nie czytam” oznaczała: „Czytam wyłącznie rzeczy poważne i dostojne”. Dziś oznacza: „Jestem głąbem”.
– rozmawiał Michał Hernes