Aktualności

fot. Zuzanna Krajewska
04.12.2019

Nocny stolik #32. Łukasz Orbitowski: Powiadają, że kto czyta, żyje dwa razy, a mnie życia brakuje

Pisarz Łukasz Orbitowski opowiada o swoich najbliższych lekturach, ostatnich zachwytach, początkach przygody z książkami, końcu czytania dla przyjemności, a także zdradza, dzięki komu został pisarzem i z jakimi nieżyjącymi twórcami by się spotkał, gdyby miał taką okazję.

Co teraz czytasz?

Książkę poświęconą przestępczości w przedwojennej Warszawie, nie pamiętam tytułu, a w plecaku mam najnowszy tom Elżbiety Cherezińskiej. To prowadzi do konkluzji, że czytam do pracy, głównie zawodowo. Współprowadzę audycję o książkach z Piotrkiem Goćkiem, co oznacza, że muszę przeczytać przynajmniej cztery książki w miesiącu.

To sporo.

No właśnie nie. Wiesz, pamiętam czasy, kiedy czytałem trzy książki tygodniowo. Elżbieta Cherezińska będzie gościem w moim programie telewizyjnym, a to jest gruba książka i gęsto zadrukowana. Idea lektury dla przyjemności jest w moim przypadku, zasadniczo, miniona. Ale też nikt mi niczego nie narzuca, wspomniana książka o Warszawie mnie zaintrygowała – mówię w radiu o książkach, które mnie interesują, więc nie jest tak źle, nie czuję się przymuszany.

Zdarza ci się czasem przeczytać coś dla przyjemności? Co wtedy wybierasz?

Najczęściej wybieram wtedy klasykę fantastyki. To jedna z rzeczy, do której wróciłem po dwudziestu, dwudziestu pięciu latach, bo fantastykę czytałem jako nastolatek. Jest taka fantastyczna seria Rebisu, w której przypominają Kwiaty dla Algernona, książki Roberta Heinleina, Koniec dzieciństwa Arthura C. Clarka. To książki, po które sięgam dla tak zwanego fanu.

Co ostatnio cię zachwyciło?

Radek Rak i jego Baśń o wężowym sercu albo wtóre słowo o Jakóbie Szeli. Piękna książka wydana przez wydawnictwo Powergraph. Tytuł nie kłamie, jest to rzeczywiście baśń o rabacji galicyjskiej, opowiedziana przez zdystansowanego już do własnej wyobraźni fantastę, który ukradł język Leśmianowi. Piękna książka, wspaniała, naprawdę.

Gdybyś miał sięgnąć bardziej do jakichś formacyjnych książek, to czy przypominasz sobie rzeczy, które zostały w tobie na stałe, albo coś, po lekturze czego pomyślałeś „chciałbym opowiadać takie historie”?

Niestety musimy tutaj wrócić do horroru i Stephena Kinga. Zostałem pisarzem przez takich autorów jak King, Graham Masterton, James Herbert, Clive Barker. Gdy masz dwanaście lat, wyrastasz w końcówce PRL–u, gdzie literatura imaginacyjna jest wyłącznie kwestią baśni czy bajki, i nagle w wieku tych dwunastu lat czytasz coś takiego jak Miasteczko Salem, nie znając właściwie żadnych filmów grozy, gotuje ci to mózg. Oczywiście teraz i do Kinga, i do Mastertona mam zupełnie inny stosunek. Nie są to pisarze, których wymieniłbym jako ulubionych, ale wtedy to oni mnie pchnęli do pisania. Często jest tak, że ku dziełu pchają nas nie ci wielcy ludzie, ale ci przeciętni – wymienię więc dwóch solidnych rzemieślników, Kinga i Mastertona. Nie ma wstydu.

To kto w takim razie znalazłby się w gronie tych wielkich?

Cenię Iwaszkiewicza, cenię Cormaca McCarthy’ego. Zdarza mi się podążać za modą, bo polubiłem bardzo Davida Fostera Wallace’a. Ciężko jest wymieniać swoich ulubionych autorów, więc zostańmy przy tych trzech. A, jeszcze Flannery O’Connor, moje tegoroczne odkrycie.

Jakim czytelnikiem byłeś w dzieciństwie?

Nałogowym. Rodzice mnie opieprzali, bo gdy w drodze na wakacje – z rodzicami, wujkiem, w Czechosłowacji, chyba bardziej były to słowackie rejony – jechaliśmy między wzniesieniami, wołali do mnie „popatrz na to!”, a ja widziałem tylko książkę. Byłem w stanie zamknąć jedną i natychmiast otworzyć następną, cały czas czytałem. Teraz już tak oczywiście nie jest.

Czytałeś synom?

Jednego udało mi się nakłonić do czytania.

Jakimś sposobem?

W toku kar, gdy był niegrzeczny, zabierałem mu telefon [śmiech]. Tak naprawdę cały czas namawiałem go do książek, pokazywałem wartość czytania, piękno lektury, nie przymuszałem go nigdy. Mam dwóch synów – młodszy jest zupełnie odporny, nie sięgnie po książkę. Starszy czyta i to dużo. Prosi o nowe książki i chyba niedługo kupię mu Miasteczko Salem, bo to już czas.

Są jakieś książki, które chciałbyś nadrobić?

Tak, strasznie bym chciał przeczytać np. Czarodziejską górę. Nigdy jej nie czytałem. Ta półeczka wstydu jest duża. Nie czytałem Prousta, nie czytałem chyba nic Turgieniewa. Każdy człowiek ma braki czytelnicze, ale tylko czytelnik je sobie uświadamia. Powiadają, że kto czyta, żyje dwa razy, a mnie życia brakuje.

Gdybyś mógł spotkać się z jakimś nieżyjącym pisarzem, kto by to był?

Czy to musi być wybitny pisarz? Bardzo chętnie spotkałbym się ze Stachem Przybyszewskim albo z Ireneuszem Iredyńskim, z tego rodzaju ludźmi. A że nie pisali książek najwyższych lotów? Życie jest ważniejsze od literatury.

– rozmawiał Krzysztof Cieślik