Aktualności

fot. MKiDN/youtube
07.02.2022

Myśleć Rymkiewiczem

Zmarły w sobotę, w wieku 87 lat, Jarosław Marek Rymkiewicz był najważniejszym polskim pisarzem początków XXI wieku. Może inni odnosili większe sukcesy sprzedażowe czy prestiżowe, jak choćby nagrodzona Noblem Olga Tokarczuk, ale tylko poeta z Milanówka potrafił wywoływać wrzenie zarówno swoimi wypowiedziami, jak i tekstami, w których stawiał fundamentalne pytania.

Ile było tych rozmów z Jarosławem Markiem Rymkiewiczem? Pewnie kilkanaście. W tym sześć czy siedem na potrzeby mediów. I w każdej z nich Profesor – był nim w Instytucie Badań Literackich PAN – mówił coś zaskakującego, by nie powiedzieć szokującego. Pamiętam pierwszy raz. Najpierw zrobił wstęp. „Pan jest takim samym awanturnikiem jak ja, więc się pan nie przestraszy tego, co teraz powiem – I przeszedł do rzeczy: – »Solidarność« to była wielka rzecz. Ale dla naszego samopoczucia może byłoby lepiej, gdyby w stanie wojennym ówczesne podziemie miało też bardziej radykalne skrzydło. Gdyby rzucono parę bomb, spalono komitet. Pewnie byłyby potem wyroki śmierci, nawet szubienice na stokach cytadeli. Ale przecież nasze narodowe szubienice to nie znaki hańby, lecz pomniki chwały”. Z całego czterostronicowego wywiadu, świetnego jak zwykle, bo rozmowy z Jarosławem Markiem Rymkiewiczem były napisanymi przez niego esejami, wszyscy cytowali właśnie te słowa. I pamiętam słowa z naszego ostatniego wywiadu – być może była to w ogóle ostatnia opublikowana rozmowa z Profesorem, wtedy już z mediami w zasadzie nie rozmawiał – tuż przed radiową premierą „Kinderszenen”.  Rymkiewicz opowiadał o swoim pierwszym spotkaniu z żołnierzami Wehrmachtu i zatrutych cukierkach, które ponoć mieli rozdawać w czasie wojny Niemcy (co opisał zresztą w książce). Czuć było, że zanurzał się znowu w najmroczniejszy czas swojego życia. „I od tamtej pory cały czas myślę, że oni tu wrócą i będą nas mordować” – zakończył swoją opowieść, a potem zapadła cisza.

Proszę wybaczyć ten osobisty ton, ale trudno go uniknąć, wspominając kogoś, kogo się znało i podziwiało. Wciąż uważam, że gdyby Rymkiewicz nie miał tak radykalnych poglądów, to miałby szansę na Nobla. Z pewnością na niego zasługiwał. Tak jak choćby Hrabal czy Proust, którzy też tej nagrody nie dostali. Ale przywołuję te anegdoty, bo jest w nich jakaś głębsza prawda o jego twórczości. Najlepsze książki Rymkiewicza to furor poeticus, poetycki szał, w czystej postaci, a jednocześnie znajdziemy w nich element jakiejś dziecięcej przekory. Tak jak w stwierdzeniu, że jest „awanturnikiem”. Poeta z Milanówka przewidywał reakcję na swoje słowa i jej oczekiwał, ale nie dla osobistej sławy. Stawiał sprawy na ostrzu noża, żeby sprowokować nas do myślenia, uderzać w mity i stereotypy czy w końcu zmienić paradygmat polskiej kultury. Najmocniej jest to widoczne w jego esejach z tzw. tetralogii polskiej, rozpoczętej w roku 2007 „Wieszaniem” (należą do niej także „Kinderszenen”, „Samuel Zborowski” i „Reytan. Upadek polski”). I jest to historia z cyklu tych, które zdarzyć się nie miały prawa.

W momencie opublikowania opowieści o wieszaniu zdrajców w czasie insurekcji kościuszkowskiej miał Rymkiewicz 72 lata i był żywym klasykiem. W jego wieku i przy jego dorobku większość pisarzy udaje się na twórczą emeryturę. Od debiutu w roku 1957 opublikował kilkanaście tomów wierszy; niewiele mniej dramatów; fantastyczne eseje o Mickiewiczu, Słowackim czy Fredrze, a także powieści. Był uważany za mistrza kunsztownej poetyckiej formy, odnowiciela klasycyzmu, wielkiego tłumacza (spolszczenia Calderona z „Życie jest snem” na czele) i jeszcze większego  eseistę. Jego mickiewiczowski cykl „Jak bajeczne żurawie”, składający się dziś z sześciu obszernych książek, pokazał nieznane oblicze polskiego romantyzmu i samego autora „Pana Tadeusza”. Jako pisarz mógł się czuć w owym 2007 roku spełniony, choć był także człowiekiem po przejściach. Zaczynał jako nastolatek od socrealizmu, jeszcze w latach 60. był ugodowo nastawiony do komunistycznej władzy, by w latach 80. przejść zdecydowanie na stronę solidarnościowej opozycji. Zaś w niepodległej Polsce po roku 1989 zbliżył się do prawicy i pozostał na tej pozycji do końca życia.

Można chyba powiedzieć, że dla Rymkiewicza było „Wieszanie” czymś w rodzaju powtórnego debiutu. Tym razem, tak jego ukochany Mickiewicz, postanowił wystąpić w roli wykraczającej poza literaturę. Skomentować najważniejsze dylematy współczesności i postawić fundamentalne pytania. Zaprowadziło go to na miejsce na Parnasie niedostępne dla żadnego współczesnego poety, ale też na ławę oskarżonych (za wypowiedzi w mediach). Dziś trudno w to uwierzyć, ale przed pozwem „Gazety Wyborczej” bronili go niegdyś m.in. Marcin Świetlicki i Marcin Sendecki, uważający że wywiady to część aktywności literackiej. Co więcej, działo się to dwa lata po przyznaniu mu NIKE. Decyzja w ostatniej chwili mogła być zresztą zmieniona (co wiem od jednego z jurorów). W geście przekory w weekend, kiedy nagrodę przyznawano, poeta opublikował w „Rzeczpospolitej” świetny wiersz z refrenową frazą „w gazecie było foto we krwi trup Rywina”.  

Co takiego mówi Rymkiewicz w „Wieszaniu”, co tak poruszyło jego czytelników i wywołało  debatę? Owszem, jest to opowieść o zdrajcach czasów stanisławowskich, wysługujących się carycy Katarzynie. Ale pochwała dla tego procederu i stwierdzenie, że jednak należało powiesić głównego winowajcę, czyli króla, okazała się dla wielu prowokacją nie do zniesienia. Zapewne dlatego, że jest to jednocześnie aluzyjna opowieść na temat przełomu 1989 roku. Autor niemal wprost mówi w tej książce, że trzeba było ukarać komunistów za współpracę z Rosjanami i że ten błąd uniemożliwił szybkie odrodzenie Polski. Dzisiejsze sondaże opinii publicznej wskazują, że większość rodaków przyznaje poecie rację, choć w połowie lat dwutysięcznych wcale nie było to oczywiste.

Ale już w kolejnej książce, czyli w wydanych w roku 2008 „Kinderszenen”. Jarosław Marek Rymkiewicz mówi otwartym tekstem, że bez ofiary Powstania Warszawskiego nie byłoby niepodległej Polski. I że ta ofiara była po prostu niezbędna i godna pochwały. Ta właśnie książka wywołała najgorętszą dyskusję literacką ostatnich kilku dziesięcioleci. I nie mam żadnej wątpliwości, że poeta wyszedł z niej zwycięsko, choć z jej tezami polemizowali niemal wszyscy, od prawa do lewa. Nawet ludzie teoretycznie bliscy ideowo Rymkiewiczowi wyrażali niezgodę na takie postawienie sprawy. A jednak dziś widać, że „Kinderszenen” były katalizatorem procesu odbudowy polskiej pamięci, rozpoczętego w roku 2004 otwarciem Muzeum Powstania Warszawskiego. Rymkiewicz miał rację. Zryw roku 1944 stał się fundamentem naszej duchowej niepodległości, nawet jeśli wciąż nie brakuje takich, którzy kwestionują jego sens. Tak właśnie objawia się furor poeticus – szał, który niesie poetę w regiony nieodstępne dla innych. To nie są po prostu prowokacje, choć i ten element jest tu pewnie obecny. To coś znacznie więcej, to wielkie intuicje do których są zdolni tylko najwybitniejsi artyści.

Zawsze już będę pamiętał swoją rozmowę z Dorotą Masłowską, po której nazwano ją „córką Rydzyka”. Na moje pytanie, dotyczące sztuki „Między nami dobrze jest”, którą nieco złośliwie porównywano do dzieł poety z Milanówka, pisarka odpowiedziała pytaniem: „Dlaczego nie mam myśleć Rymkiewiczem?”. Trudno oprzeć się wrażeniu, że dziś po trosze wszyscy myślimy Rymkiewiczem.

– Mariusz Cieślik